opowiadanie
Tajemnice lasu
opowiadanie
Mojej żonie Małgosi i córce Klaudynie
Opowiadanie „Tajemnice lasu” jest żartem. Żartem o drodze do Oświecenia. Nie utożsamiam się z główną postacią. Bawiłem się „po pachy” i śmiałem „do rozpuku” pisząc to opowiadanie w odcinkach. Tym śmiechem, leżąc w łózko, dziwnym trafem i nieświadomie, uleczyłem swój nadwyrężony kręgosłup. Odpuścił. Praca malarza i fotografa przyrody, którą ostatnio intensywnie wykonywałem, okazała się mocno urazową.
Dla eliminacji bólu kręgosłupa, i pewnie nie tylko, ważny jest śmiech i to najlepiej z siebie. To on daje dystans do świata i chroni przed pychą. Leczy; za darmo i jak wszyscy diabli płomiennym cierpieniem.
Śmianie się z siebie polecam z całego serca wszystkim. Nie pijcie przy tym zbyt wiele nalewek… ni okowity.
Zapadła noc. Samochód przednim kołem zawisnął na przykrytym liśćmi pieńku. Postanowiłem udać się po pomoc do wioski. Po półgodzinnym marszu zauważyłem poprzez korony drzew nadciągające z zachodu ciemne chmury. Burza nadciągnęła znienacka. Sypnęło gradem. Opodal uderzył w drzewo piorun.
Usłyszałem z pobliskich zarośli okrzyki duszków leśnych towarzyszących mi w drodze od jakiegoś czasu.
Ratuj się! Uciekaj!… Biegnij za nami!
Biegłem wśród kanonady piorunów, smagany gałęziami krzewów i ulewnym deszczem, co kilka kroków waląc się na ziemię. Nagle, w błysku pioruna, zobaczyłem zarys chaty. Dopadłem do drzwi, zapukałem ale nikt nie odpowiadał. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Grzmot rozdarł powietrze, światło padające przez okna błysku pioruna, na chwilkę oświetliło wnętrze. Spostrzegłem: stół , kilka krzeseł i trumnę stojącą na podłodze.
Szukając po omacku na stole odnalazłem lichtarz i zapałki. Płomień świecy , ciepło i światło od niego bijące było błogosławieństwem.Pośrodku izby stał żelazny piecyk z fajerkami na górze a obok z wiaderka wystawały drwa. Podłożyłem kilka smolnych szczap pod stos drewienek, a w jego środek włożyłem ogarek. Zapłonął ogień…
Rozebrałem się do naga i rozwiesiłem ubranie w pobliżu piecyka. Ze skrzyni stojącej przy ścianie zdjąłem jakiś koc, okryłem się nim ,siadłem przy stole.
Po chwili, już przez sen usłyszałem przytłumiony śmiech …
To głos z tej trumny!? Gdzie ja jestem! – błysnęło mi w głowie ale sen już wziął mnie mocno w niewolę. Usłyszałem:
Mój Drogi gościu.. wszedłeś tu nie proszony ale masz wielkie szczęście. Już od dawna nie miałem okazji porozmawiać z człowiekiem… grzesznym człowiekiem. Więc szukasz filigranowej kobiety o srebrnych włosach? W lesie?! Chyba rozum ci odebrało. Tu jej nie znajdziesz. Poradzę ci: musisz zmądrzeć… Posłuchaj:
W skali intelektualnej, technologicznej, i ekonomicznej postęp nasz poszedł radykalnie do przodu. Ale jak przedstawia się nasze panowanie nad emocjami i żądzami, i co ważniejsze, jak je wykorzystujemy w celu zrozumienia siebie? Od czasu powstania cywilizacji ujarzmienie w sobie zwierzęcych, agresywnych emocji jest nasza wielką bolączką.
Nasza zdolność do życia z głębi serca oraz umiejętność panowania nad emocjami są kluczowymi dla lepszego życia. I nie tylko dla nas samych, ale dla naszej rodziny, przyjaciół, społeczności, i całej planety. Umiejętność panowania nad emocjami ułatwia i uatrakcyjnia naszą podróż przez życie. Umożliwia nam funkcjonowanie na Ziemi w względnej stabilności. Jest wielu już ludzi, którzy „myślą” sercem:
Wdzięczność, Współodczuwanie, Przebaczenie,Skromność, Zrozumienie, Dzielność.
Splecione razem, owe sześć przejawów zachowania, tworzą esencje serca. Kiedy wyrażone są w naszym codziennym życiu, otwierają portal do naszej najgłębsze] jaźni – duszy. Bez względu na to jak istotne znaczenie przypisujemy naszemu intelektowi czy też sile umysłu, to nie są one głównymi cechami naszej Jaźni. –
W przeciągu ostatnich 3,421 lat zapisów historycznych jedynie 261 wolne było od wojny. Jeśli ludzkość ma zamiar zwiększyć słupek odzwierciedlający okres „bez wojen”, to potrzebny jej będzie nowy „paradygmat” uwzględniający nowe zrozumienie wagi związków międzyludzkich dla rozwoju cywilizacyjnego.
Paradygmat, który byłby wspierany przez sześć cnót serca.
Ludzkość coraz bardziej przybliża się do dokonania, naukowego odkrycia duszy ludzkiej oraz sieci energetycznych połączeń, w której to obrębie porusza się i istnieje dusza. Poznanie siebie jest początkiem mądrości; bez niego wiedza prowadzi do walki, ciemnoty, cierpienia i udręczeń.
Poznanie siebie jest początkiem mądrości; bez niego wiedza prowadzi do walki, ciemnoty, cierpienia i udręczeń – powtórzyłem budząc się.
Podszedłem do trumny i delikatnie zapukałem: Bardzo dziękuję za te rady. Ty wszystko wiesz. Kim jesteś? Więc gdzie odnajdę ukochaną… filigranową kobietę o srebrzystych włosach?
Odpowiedzi nie było. Jest tam ktoś? _zapytałem i powoli zacząłem otwierać wieko trumny.
Nagle całym domem zatrząsł potężny podmuch wiatru. Okno otworzyło się z trzaskiem. Uderzony podmuchem wiatru puściłem pokrywę trumny.
Spojrzałem w okno. Promienie słoneczne rozświetliły izbę. Deszcz przestał padać. Ubrałem się i cichutko wyszedłem z domu. Gdy przeszedłem kilkadziesiąt metrów, po mało widocznej leśnej ścieżce, ujrzałem samochód. Widocznie w nocy krążyłem w kółko. Odetchnąłem z ulgą.
Wrócę do domu i się nareszcie zjem porządny posiłek, i wyśpię się we własnym łóżku – pomyślałem.
Wyciągnięciem z samochodu lewarek i po kilku minutach pracy autko stanęło na czterech kołach.
Ale jak to w życiu bywa: gdy zaplanujemy bogowie się uśmiechają. Na ścieżce zobaczyłem idącą w moją stronę kobietę. Podeszła do mnie, pocałowała mnie w policzek i powiedziała:
Mój drogi, długo na siebie kazałeś mi czekać…
Kim jesteś? – zapytałem
Jestem twoim przeznaczeniem…
Leżałem pod sosną na mokrym od rosy mchu. Nie wiedziałem gdzie jestem. Obudziłem się z przeczuciem, że otacza mnie tłum mówiących na raz istot. Rozejrzałem się dookoła. Wśród otaczających mnie sosen i świerków nikogo nie było. Obok mnie leżała jedwabna fioletowa chusta a przede mną, na ścieżce, stał samochód. Przymknąłem oczy chcąc zmusić umysł do skupienia i poukładania wspomnień w jakąś logiczną całość. Doszedłem szybko do wniosku, że wszystko to co zdarzyło się, burza i spotkanie z pustelnikiem śpiącym w trumnie, było snem. Gdy samochód zawisł na pieńku, zniechęcony kolejnym i nieudanymi próbami uwolnienia go, widocznie usiadłem pod sosną i zasnąłem. I cóż, jak każdej nocy, w śnie zamarzyłem sobie by spotkać filigranową kobietę o srebrzystych włosach. I spotkałem? Czy leżąca obok mnie chusta oznacza, że ona tu była kiedy spałem?
Przez cały czas rozmyślań słyszałem zupełnie nie znany mi szum. Tę kakofonię, przypominającą brzęczenie w ulu pszczół, nagle zagłuszył głos:
– Hej! Tam leży człowiek. To musi być on bo przy nim leży jej chusta. To znak!
Czarna opaska zasłoniła mi oczy. Moje ręce zostały związane powrósłem.
– Nie ruszaj się a nic ci się nie stanie! Wstań! Pójdziesz z nami! Czekają na ciebie.
Usłyszałem wesoły, sepleniący głos. Kilka innych głosów, również przedziwnie brzęczących i sepleniących, dołączyło do tego radosnego śmiechu. Poczułem dotyk wielu małych rączek, które pomogły mi wstać. Domyśliłem się, że mam do czynienia z leśnymi duszkami. Te sympatyczne, sięgające mi ledwie do kolan, istotki prowadziły mnie godzinami przez lasy. Często odpoczywaliśmy i posilaliśmy się poziomkami, jagodami, malinami, jeżynami popijając rosę z liści. Nie zgodziły się zdjąć mi z oczu opaski. Podczas posiłków duszki opowiadały o roślinach i o swoim Bogu, który stworzył świat.
Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że chodzimy w kółko. Widocznie duszki pragnęły bym je wysłuchał. Nie miałem pojęcia dlaczego im na tym zależy.
Oto co zapamiętałem:
... Przyroda jest łaską boską. Wspaniałe jest nasze istnienie tutaj wśród drzew i innych roślin. Drzewa komunikują się między sobą i rozmawiają z duszkami o poważnych sprawach tego świata. Drzewa istnieją na Ziemi 150 milionów lat dłużej niż ludzie i w istocie są one pierwszymi pionowymi istotami. Nie duszków czy tym bardziej ludzi zasługą jest stworzenie istot na Ziemi.
Mówiąc, że przyszliśmy na wypełniony łaską wszechświat, mówimy o pierworodnym błogosławieństwie, które zachodziło poprzez osiemnaście miliardów lat i którego rozwój trwa nadal w zdumiewającym akcie współtworzenia. Co roku drzewo tworzy absolutnie od początku dziewięćdziesiąt dziewięć procent swoich żywych części. Każdego dnia w lecie drzewo średnio wydziela tonę wody; a duże drzewo wiązu w jednym tylko sezonie rodzi sześć milionów liści nie ruszając się z miejsca.
Zamiast odnosić się do przyrody tak jak czynią to ludzie, jako do czegoś, co trzeba ujarzmić lub z czego czerpać zysk, potrzeba całkowicie nowego doń podejścia, które jest w istocie pierwotne:
odnoszenia się jako podmiotu do podmiotu, a nie jako podmiotu do przedmiotu. To powinno być odniesienie pełne czci, bowiem cześć i zachwyt są najbardziej stosowną odpowiedzią na błogosławieństwo Stwórcy. Jest to podejście mistyczne, wejście w tajemnice Stworzenia.
Według mitu stworzenia rdzennych ludów Australii, które są najstarszym plemieniem ludzkim na świecie, Stwórca wyśpiewał każde stworzenie do istnienia. Ta pieśń pierworodna powołująca do życia wszystkie istoty czyni więcej, aniżeli wymyślone przez religie pojęcia grzechu pierworodnego.
Uwierzmy i zacznijmy żyć prawdą, że wszyscy zostaliśmy prawdziwie wyśpiewani do istnienia przez łaskawego i mądrego Stwórcę, dla którego jesteśmy pierworodnym błogosławieństwem.
W pewnym momencie duszki ostrożnie sprowadziły mnie po stromej skarpie. Usłyszałem szum płynącej wody a na twarzy poczułem wiatr. Duszki rozwiązały mi ręce i umilkły. Zdjąłem opaskę z oczu…..
Przysiadłem przy konarze olbrzymiego drzewa. Może pojawi się tu zaraz wymarzona w snach kobieta? Filigranowa i ze srebrnymi włosami? – pomyślałem.
Niestety… Usłyszałem niski i chrypiący głos dochodzący gdzieś z dołu, spośród wystających nad ziemię korzeni.
To był Gnom….
cdn… gnomy to śpiochy i mądrale. Wychodzą na powierzchnie gdy na Ziemi jest kiepsko…
Gnom rozsiadł się wygodnie i zapalił fajkę. Spojrzał na mnie przenikliwie i powiedział;
Uganiasz się za kobietą? To bardzo nierozsądne… bo to świadczy, że nie opanowałeś typowego dla mężczyzn pragnienia posiadania. Takie zachowanie to strata czasu i energii. Nikomu dobrze nie służy twoje rozchwiane serce.
Ludzkość formowana jest przez wspólne działania wszystkich jej członków, zatem odzwierciedla cechy serc i umysłów wszystkich poszczególnych jednostek. Spokój w ludzkich sercach stwarza pokój na świecie, natomiast poruszenia w sercu powodować będą zawieruchy w świecie. Można zauważyć, że wszystkie te szkodliwe zachowania, jakie manifestują ludzie w świecie, posiadają pojedynczą przyczynę. Tą przyczyną jest pragnienie.
Pragnienie przejawia się w dwóch formach: jako przywiązanie lub jako niechęć. Pierwsza z tych form każe nam uganiać się za rzeczami, które lubimy, i nie puszczać ich za żadną cenę. Druga mówi, by unikać lub przeciwstawiać się temu wszystkiemu, czego nie lubimy, i jeśli to możliwe lub konieczne – zniszczyć to.
Przywiązanie wiedzie nas ku coraz większej konsumpcji i zużywaniu surowców, brania tego, co nie było nam dane, wykorzystywania przy tym innych dla własnej korzyści. Jest podstawą takich cech osobowości, jak duma, arogancja, łgarstwo, samolubstwo, jak też chęć władzy.
Niechęć nakazuje nam odwracanie się od nielubianych rzeczy, niszczenie wszystkiego, czego się boimy lub czego nie rozumiemy. Powoduje powstanie nagannych zachowań, takich jak agresja, okrucieństwo, bigoteria, oraz innych działań pełnych nienawiści.
Istnieje jednak szansa wyciągnięcia tych cierni z serca. To tylko cierń wywołujący szaleństwo z bólu i strachu, każący nam robić rzeczy, przez które ranimy i nienawidzimy, przez które tracimy kontakt z naszym wewnętrznym dobrem. Niczym groźny lew z cierniem wbitym w łapę potrzebujemy jedynie uzdrowiciela, który przyszedłby z pomocą i wyciągnął doskwierającą nam drzazgę.
Zaleceniem było by zaaplikowanie na pragnienie jak największych dawek świadomości.
Mechanizmy działania pragnień są ukryte w nieświadomych funkcjach umysłu, dlatego tym większej mocy świadomości musimy użyć tu i teraz. Musimy jedynie nauczyć się widzieć rzeczy wyraźnie, wtedy nastąpi naturalny proces uzdrawiania.
Zaleca się medytację uważności: staranną obserwację wszystkiego, co pojawia się i zanika z momentu na moment w przestrzeni fenomenologicznego doświadczenia.
Gdy jesteśmy w stanie dostrzec to, co faktycznie się w nas przejawia, wtedy też możliwe jest, by stopniowo i naturalnie rozwijała się mądrość. Zasady są proste, ale potrzeba do tego sporo praktyki i jeszcze więcej poświęcenia. Wygląda więc na to, że moglibyśmy użyć tych samych zaleceń, chcąc uzdrowić rany zadane planecie przez nas wszystkich, ponieważ i one spowodowane są różnorakimi formami pragnienia. Sposobem, by przenieść świadomość społeczną na obszar wspólnego doświadczenia, może być dzielenie się tym, co było widziane przez innych ludzi.
W dzisiejszych czasach możemy dostrzec wiele tego rodzaju przykładów, gdy wykroczenia są nagrywane i z korzyścią dla wszystkich dzielone z opinią publiczną lub gdy dowody przestępstw wychodzą na światło dzienne i podane są osądowi całego świata. Tak jak zło, do którego jesteśmy zdolni, kryjące się w zakamarkach naszej nieświadomej psyche, przekradające się niepostrzeżenie z mroku, by uprowadzić nasze niedopilnowane zachowanie, tak też większość okrucieństw i nadużyć dziejących się w świecie nie jest ujawnianych. Zatem tak jak wystawianie na światło dzienne naszych własnych demonów może rozpocząć proces uzdrawiania, tak też ujawnianie trzymanych w tajemnicy pogwałceń i niesprawiedliwości może dać efekt w postaci przemian na świecie.
Świat ludzki ochraniany jest przez tzw. bliźniaczą straż – dwie siły w umyśle, które opiekują się i kierują zachowaniami moralnymi. Pierwszym z tych strażników jest hiri – słowo to oznacza sumienie, intuicję moralną oraz szacunek dla samego siebie. Odnosi się ono do tego, co w ludzkiej psychice rozpoznaje różnicę między tym, co warte jest szacunku, a tym, co nie jest jego warte. Każdy z nas ma w sobie taki wrodzony moralny kompas.
. Drugim opiekunem świata jest ottappa składająca się z takich czynników, jak świadomość społeczna, kulturowe lub wspólnotowe poczucie moralności, szacunek do opinii i praw innych osób.
Wszelkie umiejętne działania wspierane i kierowane są dzięki tym dwóm strażnikom. Odpowiednio – wszystkie szkodliwe działania są wykonywane tylko wtedy, gdy odrzuca się te wytyczne moralne.
Jeśli więc wydarza się coś moralnie nagannego, czy to na poziomie jednostki, czy na poziomie społecznym, oznacza to tylko tyle, że brakuje nam wystarczająco przejrzystej świadomości tego, co robimy. Oznacza, że tymczasowo zostaliśmy zaślepieni przez chciwość, nienawiść czy ułudę lub kombinację tych trzech w taki sposób, że odmawiamy sobie otwartego rozprawienia się z popełnionymi czynami.
Gdy uważność zostanie skierowana na konkretną sytuację – z wystarczającą siłą, odpowiednią intensywnością i należytą szczerością – wtedy naturalnie odstąpimy od czynienia krzywdy samym sobie, innym istotom, jak i wszystkim jednocześnie.
Może to brzmieć dość nierealnie, jednak odzwierciedla głęboką prawdę o działaniu naszego umysłu. Powinniśmy spędzić nieco więcej czasu na społecznej poduszce medytacyjnej, kierując światło świadomości w mroczne zakątki świata. Istnieje możliwość radykalnej, całościowej transformacji.
Musimy jedynie rozpocząć ten proces – najpierw w naszym umyśle – a reszta naturalnie się ułoży.
I co o tym myślisz? – zapytał Gnom kończąc swoją długą mowę. Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Dym z fajki Gnoma, który otoczył mnie, widocznie zadziałał usypiająco. Zasypiając usłyszałem, jak przez mgłę, szepty leśnych duszków;
To głupek i uparciuch.. nic nie rozumie … zasnął biedaczysko… zaprowadźmy go do tej kobiety… niech ona da mu w kość…
Zróbcie tak.. ech ci ludzie… z westchnieniem zgodził się Gnom
Obudziłem się cały zlany potem. Gdzie jestem? – powiedziałem głośno. Zdjąłem opaskę z oczu i nie bez trudu wstałem z posłania z gałęzi świerkowych. Gałęzie splecione były w nosze. Pomyślałem, że to robota leśnych duszków. Wschodziło słońce.
Duszki, przyjaciele… jesteście tu? – zapytałem słysząc trzask gałęzi za sobą. W odpowiedzi usłyszałem ciche szepty: głupek… głupek… spódniczko-wy goniec..
Nagle, poczułem mocne klepnięcie po plecach i gdy obróciłem się stanąłem twarzą w twarz z roześmianym, potężnym starcem – z siwą brodą i krzaczastymi siwymi brwiami, wesołymi niebieskimi oczami, w kapelusiku z piórkiem na głowie, z przewieszoną skórzaną torbą przez jedno ramię.
A cóż to pana sprowadziło w tę ostoję leśną?
Zapytał ze śmiechem starzec i dłonią wielką jak bochen chleba, uścisnął moją rękę, instynktownie wyciągniętą w obronnym geście – tak silnie, że aż przykucnąłem. Starzec objął mnie ramieniem i zapytał, tak jakby mnie znał od dawna:
Porzucił pan miasto, prawda?
Otworzyłem się, nie wiem dlaczego, na opowieść o sobie.
Ma pan racje – powiedziałem.
Jakiś czas pracowałem naukowo. Czułem zamęt; a choć nie jestem już młody, ogarnęło mnie zniechęcenie. Widziałem wokół siebie własne pokolenie, ludzi zdesperowanych, zgorzkniałych, wdziałem okrucieństwo, hipokryzję, kompromisy, asekuranctwo. To pokolenie niczego nie ma do zaoferowania i niczego od nich nie chcę. Zapragnąłem żyć życiem bogatym, pełnym treści. Z pewnością nic chcę pracować w biurze i utrzymywać zdobytą pozycję, wiodąc tą bezkształtną, bezsensowną egzystencję. Czasem płaczę nad samotnością i pięknem odległych gwiazd.
Przysiedliśmy na konarze zwalonego drzewa. Zapachniało żywicą. Czas jakiś siedzieliśmy w ciszy, a powiew wiatru poruszał sosnami.
Poszukuje pan więc prawdy? Chcesz pan żyć pełnią życia?
Drogi chłopcze. Lot skowronka i orła nie pozostawia śladów; naukowiec, podobnie jak każdy specjalista, ślad pozostawia. Można iść za naukowcem krok za krokiem i dodać kolejne kroki do tego, co on odkrył i zgromadzili. Wiadomo, lepiej lub gorzej, dokąd to wszystko prowadzi. Ale prawda to coś zupełnie innego; ona rzeczywiście jest krainą bez dróg; być może leży na następnym zakręcie tej ścieżki, a może tysiące kilometrów stąd. Musisz iść nieprzerwanie, a wówczas znajdziesz ją tuż obok. Jeśli jednak zatrzymasz się, by wytyczyć drogę dla siebie lub innych lub po to, by zaplanować tą własną drogę życia, to prawda nigdy się do ciebie nie zbliży.
Więc co w życiu jest warte zachodu? Więc w co uwierzyć?
Uwierzyć?
Jeśli przyniesiesz do domu patyk, położysz go na półce i będziesz co dzień kładł przed nim kwiat, to po paru dniach nabierze on dla ciebie ogromnego znaczenia. Tak tworzy się wiara a z niej miedzy innymi religia. Umysł może nadać sens wszystkiemu, ale sens, jaki on nadaje, jest sensu pozbawiony.
Więc żyć nie określając celu, żyć bez celu?
Mój drogi, pytanie o cel życia jest niczym oddawanie czci patykowi. Tragedia polega na tym, że umysł wciąż wymyśla nowe cele, nowe sensy, nowe radości i ciągle je niszczy. Nigdy się nie uspokaja. Ale umysł, który ma w sobie bogactwo ciszy, nigdy nie szuka czegoś poza tym, co jest.
Więc co można uczynić by choć trochę mieć radości z życia?
Trzeba być jednocześnie orłem i naukowcem, wiedząc, że jeden z drugim nigdy się nie spotkają. To nie znaczy, że żyją w różnych światach. Obaj są niezbędni. Ale gdy naukowiec chce stać się orłem, a orzeł pozostawia odciski pazurów, świat pogrąża się w niedoli. Zachowuj zawsze swą czystość i związaną z nią bezbronność. To jest jedyny skarb, który człowiek mieć może i musi.
Bezbronność? Czy jest to jedyny bezcenny klejnot, który można znaleźć?
Nie ma bezbronności bez czystości. Choćbyś miał tysiące doznań, tysiące razy się uśmiechał i wylał tysiące łez, to jakże umysł może być czysty, jeśli nie umrzesz i tego wszystkiego się nie wyzbędziesz? Tylko czysty umysł pomimo tysięcy swych doznań – może ujrzeć prawdę. A jedynie prawda czyni umysł bezbronnym, czyli wolnym.
Powiada pan, że nie można ujrzeć prawdy, nic będąc czystym, a nie można być czystym, nie ujrzawszy prawdy. Czy to nie jest błędne koło?
Czystość może zaistnieć tylko wtedy, gdy umiera dzień wczorajszy. Ale my nigdy nie umieramy, nie wyzbywamy się przeszłości. Zawsze pozostaje nam jakaś resztka, strzęp dnia wczorajszego. Właśnie to sprawia, że umysł pozostaje więzieniem czasu. A zatem czas jest wrogiem czystości. Człowiek musi każdego dnia umierać, wyzbywać się wszystkiego, co umysł pochwycił i czego się trzyma. W przeciwnym razie nie ma wolności. Gdy istnieje wolność, istnieje bezbronność. One nie następują po sobie—to wszystko stanowi jeden ruch, zarówno pojawianie się, jak i przemijanie. Naprawdę czysta jest pełnia serca.
Zamyśliłem się. Leśniczy wstał: Chodźmy. Śniadanie już pewnie na nas czeka i czeka moja córka. Powiedział zerkając na mnie i uśmiechając się tajemniczo.. Po chwili zapytał:
Wierzy pan w miłość od pierwszego spojrzenia?
Nie odpowiedziałem. Poczułem jak miłość do nieznajomej, filigranowej kobiety, wypełnia moje serce.
Szliśmy jakiś czas w milczeniu wsłuchując się w odgłosy lasu. Po chwili marszu usłyszałem szum spadającej wody. Weszliśmy na mostek będący równocześnie jazem dla rzeczki wypływającej z niewielkiego jeziorka. Za mostkiem, na niewielkim wzniesieniu, stał drewniany dom. Zapachniało pieczonym chlebem – poczułem głód . Ten zwyczajny i ten uczuciowy – miłości.
Pod oknami domu rosły malwy. Wnętrze było przestronne i zalane strumieniami światła – padającego z dużych, otwartych okien. Meble jadalni były masywne – dębowe. Rzucał się w oczy ogromny stół nakryty białym obrusem i wielki oszklony kredens. Wszędzie w doniczkach rosły, a w wazonach stały, leśne kwiaty. Ale dominującym zapachem jadalni był zapach poziomek. Szklany dzban pełen poziomek stał na wysuniętym blacie kredensu.
Marze o takim deserze! O dużej misce poziomek z bitą śmietaną! – pomyślałem i poczułem wielki głód i pragnienie.
Obmyliśmy ręce i siedliśmy do stołu. Potrawy były proste i wybornie smakowały – biały ser, masło, miód, pomidory, ciemny chleb. Ale zaczęliśmy ucztę od jajecznicy usmażonej na cebulce i posypanej drobno pokrajanym szczypiorkiem. Jedliśmy z apetytem i w milczeniu – popijając delikatną nalewką z poziomek.
Gdy uczta dobiegała końca, chwaląc smak potraw, zapytałem o gospodynie domu.
Ach, gospodyni? Zaraz tu będzie… mieszkam tu z córką…
W tym momencie w drzwiach do kuchni stanęła młoda kobieta.
Oniemiałem. Była filigranowa i miał srebrne włosy. Była kropka w kropkę z mojego snu…
Ach te poziomki …Marcinie ….:)
W aksamicie traw
muskają owocami
koralowe damy,
by napełniać dzban…
W milczeniu lśnią
soczyste, czerwone
czekają na usta,
bo kochaniem płoną…
Wstydem słońca oblane
słodkie – prosto z łąki
proszą, by je zebrać,
nim uschną z tęsknoty…
W przepychu rubinu
kraśniejsze od jarzębin
dojrzałe, pachnące
– zjedz je, a się rozpłyną
gamka
Po śniadaniu siedliśmy przed domem w przewiewnej pergoli – w cieniu liści winogron obrastających jej ściany i sufit . Starzec przyniósł ze sobą dzban nalewki. Gdy rozsiedliśmy się wygodnie w wiklinowych fotelach, dziewczyna przyniosła nam w filiżankach aromatyczną kawę i w dzbanuszku śmietankę do niej. Dookoła pergoli rosły różowe firletki.
Jeżeli staniesz się ekspertem znającym się na firletkach, zrozumiesz świat -powiedział starzec, widocznie zauważając, że piękno pola firletek zrobiło na mnie duże wrażenie.
Jeżeli oddajesz się temu, co robisz, z poświęceniem i miłością, i godzinami skupiasz się niezależnie od tego nad czym, w końcu zrozumiesz świat – kontynuował zapalając fajkę – Możesz zobaczyć świat w ziarnku piasku, a wieczność w mgnieniu oka.
Córka starca przyniosła poduszkę i ułożyła ją pod jego plecami. Siadła obok mnie na fotelu i położyła rękę tak, źe dotykała mojej. I znów z wielkim pragnieniem, wręcz żądzą, pomyślałem o misce pełnej poziomek i bitej śmietany. Starzec wypuścił z ust kilka kółek dymu i powiedział:
A więc nadal czekasz, aż w twoim życiu wydarzy się coś znaczącego? Nie wiesz, że najważniejsza rzecz, jaka może spotkać człowieka, nastąpiła już w twoim wnętrzu? Uwierz mi… rozpoczął się w tobie proces oddzielania myślenia od świadomości.
Wielu ludzi przeżywających pierwsze etapy procesu przebudzenia nie wie już, jaki jest ich cel zewnętrzny. Nie kieruje już nimi to wszystko, co kieruje światem.
Widząc z taką wyrazistością szaleństwo naszej cywilizacji, mogą oni czuć się nieco wyobcowani z otaczającej ich kultury.
Niektórzy odnoszą wrażenie, że mieszkają na bezludnej wyspie między dwoma światami. Nie rządzi już nimi ego, ale swojej rodzącej się świadomości nie zdołali jeszcze zintegrować z własnym życiem.
Cel wewnętrzny i cel zewnętrzny jeszcze się w nich nie połączył.
Starzec mówiąc to zaśmiał się i nalał mi nalewkę do szklanki – do pełna. Sam pociągnął tęgi łyk prosto z dzbanka. Z trudem powstrzymywałem ziewnięcia i opadanie powiek. Działała widocznie poziomkowa nalewka.
Nagle, zaszło słońce i zrobiło się ciemniej. Niebo zaciągnęło się burzowymi chmurami. Gdzieś za lasem zagrzmiało. Zerwał się silny wiatr i gdy spadły pierwsze krople deszczu przenieśliśmy się do wnętrza domu. Starzec ziewnął potężnie i przeprosił nas mówiąc, że dla niego czas na drzemkę. Sięgnął po dzban z nalewką. Teraz dopiero zauważyłem, ze zdziwieniem, że dzban jest znów pełen. Starzec nalał mi pełną szklankę trunku mówiąc:
Dawno nie rozmawiałem z kimś tak miłym, z kimś kto umie tak cierpliwie słuchać.
Gdy wypiliśmy i starzec odszedł, dziewczyna uśmiechnęła się do mnie:
Dobrze, że tu jesteś. Boję się burzy. Burze są takie nieobliczalne. Pozmywam po śniadaniu. Proszę, zostań aż skończy się zawierucha – powiedziała podchodząc do mnie blisko i zarzucając ręce na moje ramiona.
Poczułem intensywny zapach poziomek i zawładnęła mną żądza ich zdobycia. Zerknąłem przez ramie kobiety w stronę kredensu. Dzbanek z poziomkami zniknął.
Kiedy piękność odeszła, przysiadłem na skórzanej kozetce – w alkowie. Było tu przytulnie, kolorowo i pachniało wszelkimi odmianami kwiatów wyrastających z dużych donic ustawionych pod ścianami. Zza jednej z nich dobiegało regularne pochrapywanie starca, a z jadalni – stłumione odgłosy burzy.
Ułożyłem się wygodnie i natychmiast zapadłem w głęboki sen.
Nagle poczułem lekkie szarpnięcie za ramię. Dziewczyna, moja wyśniona bogini, leżała przy mnie. Przez jej przezroczystą, nocną koszulkę przeświecało jej cudowne, jędrne, pachnące poziomkami, nagie ciało.
Weź mnie … Możesz zrobić wszystko co zechcesz i o czym marzyłeś poszukując mnie latami. Dzisiaj chcę być twoja – wyszeptała piękność patrząc mi w oczy.
Jej usta dotknęły moich ust. Odwzajemniłem pocałunek i przyciągnąłem ją mocno do siebie. Zacząłem się rozbierać a ona mi w tym pomagała… nie przestając mnie całować.
Gdy byłem już nagi nagle poczułem, że tracę świadomość. Wszelkie myśli znikły jakby dotknięte czarodziejską różdżką. Poczułem samotność i pustkę. Z tej Pustki wypłynął przekaz.
Przebudź się.. uwolnij się raz na zawsze od namiętności do kobiet a uzyskasz wyższą świadomość. Staniesz się Oświeconym.
Do czytających…
I co byście Braciszkowie i Siostrzyczki zrobili w takiej sytuacji? Tylko szczerze… komentujcie i radźcie.
Więc ja? Oj, joj …zgłupiałem doszczętnie i z wielkimi oporem wewnętrznym, wyszeptałem namiętnie;
– Kochanie, naprawdę mogę wszystko?
Na to cudowna ta kobieta wpiła się w moje usta i wyszeptała;
– Tak możesz`..ja płonę… czekam. Weź mnie Tu i Teraz.
– Dziękuję kochanie z całego serca – odpowiedziałem.
Pocałowałem ją w policzek, wyrwałem się z jej objęć, szybko wstałem z kozetki i udałem się do kredensu. Wyjąłem dzban z poziomkami, polałem je bitą śmietaną i zacząłem biesiadę.
Dziewczyna popatrzyła na mnie z pogardą i po chwili z głośnym westchnieniem obróciła się do mnie plecami …
Z zachwytem wpatrując się w jej piękne kształty… mlaskałem z uciechy. Poziomki były bardzo słodkie. To było Niebo w gębie…
Do czytających.. uwaga
Braciszkowie i Siostrzyczki ! Jedzenie poziomek z bitą śmietaną, i to do oporu, i to w stroju Ery lub Adama, to najwyższa radość jaką można doświadczyć na tym padole. Z całego serca polecam. Znakomicie przyśpiesza to Oświecenie i zbliża do kontaktów z Aniołami. I wtedy? Nie pożałujecie… bo to dopiero niebiański odjazd, z nie z tej Ziemi
Mlaskając przez sen obudziłem się. Koło mnie leżała zupełnie inna kobieta i smacznie spała. Rzecz jasna, że nie obudziłem jej.
Sen bliźniego to rzecz święta…
Wstałem i wyszedłem z domu …. na długo. Postanowiłem odszukać Anioła z którym jako małe dziecko baraszkowałem. Aktualnie jestem na dobrej drodze – tao. Poluje na tęczę podróżując nieustannie.. Podobno to po niej Anioły schodzą na Ziemię. Jestem pewien, że swojego Anioła…rozpoznam natychmiast..
W pogoni za Aniołem
Dostojni, drodzy przyjaciele. Anioł ale tez i Śmierć wciąż są moimi nauczycielami i ani na chwilę nie opuszczają moich ramion. Zastanawiam się, na poważnie, czy nie są to tylko dwie maski tej samej istoty, gdzieś tam ukrytej w moim wewnętrznym świecie? Najogólniej wyjaśniając, Anioł i Śmierć, nie konkurując z sobą, uczą mnie pokory i milczenia. Ci zadziwiający nauczyciele mówią do mnie wieloma ustami spotkanych ludzi. Priorytetowym celem życia, jaki wynoszę z tych nauk, jest, że „być” jest dużo ważniejsze niż „mieć”, i to bycie muszę realizować, na podobieństwo wody – nie wadzić nikomu i być jednocześnie pożytecznym.
A zaczęło się tak. Mając trzy lata – jako pucołowate dziecko, z głową pełną blond loków, łowiłem ryby z tarasu pierwszego piętra. Gdy wędka mi wypadła, pokonałem barierkę okalającą taras, i skoczyłem za wędką. I wtedy objawił się po raz pierwszy Anioł. Łagodnie posadził mnie na trawie, uśmiechnął się i zniknął. Wydało mi się to tak naturalne, że nawet mu nie podziękowałem. Bardzo mało wtedy mówiłem i wszystko wydawało mi się naturalne i normalne, jak to dziecku. Głupkowato się podobno uśmiechałem, gdy zastała mnie niania siedzącego na kamieniu.
Taki Klaudiuszowy uśmieszek, który czwartego cesarza Rzymu ratował od unicestwienia , o dziwo do tej pory ratuje też i mnie przed wieloma zachłannymi na moją wolność, wyznawcami władzy, sławy i fortuny i ogólnie mówiąc ratuje mnie od „-izmów” (w tym socjalizmu, komunizmu, kapitalizmu i idiotyzmu).
Gdy dorosłem obudziło sie we mnie marzenie, obsesyjne przyznam. Pragnienie by porozmawiać na poważnie ze swoim Aniołem. I taka możliwość zdarzyła się.
Oto relacja ;
W wiklinowym bujanym fotelu drzemie proboszcz, wystawiając twarz do padających przez szybę promieni zachodzącego słońca. Wiele lat temu, kiedy z młodzieńczą arogancją paplałem trzy po trzy na temat autentyczności życiorysu Chrystusa, spojrzał na mnie surowo i powiedział:
„Mój drogi. Jeśli chodzi o Boga, to ma się go w sercu, albo nie.”
Zamilkłem i poczułem się najbiedniejszym człowiekiem na świecie. Długo przeszukiwałem własne serce. Znalazłem tam i groźne pouczenie
„Zanim dusza stanie przed Nauczycielem obmyć się musi we krwi swojego serca.” i cudowną opowieść o tym jak magowie pragnąc ukryć szczęście przed ludzką zachłannością, ukryli je w ludzkich sercach, mądrze przewidując, że ludzie kojarząc raczej szczęście z władzą, sławą i pieniędzmi łatwo nie odnajdą takiej kryjówki – w zakamarkach własnych serc.
„Nie za zimno wam pod tą wodą? Podziwiam, że panu jeszcze się chce nurkować. Nie szkoda to zdrowia?”- proboszcz z rozbawieniem zerka na mnie spod krzaczastych, siwiutkich brwi.
„W głębinach można spotkać Anioły. To one mnie pociągają. Lubię z nimi pogadać.”- odpowiadam prowokująco.
” Bądź ostrożny mój drogi. Anioły to eteryczne istoty. Inaczej czują i myślą niż my. Pomagają nam, ale nie są na naszych usługach. Proszę poczytać…. z Biblii dowie się pan więcej o Anielskich zwyczajach.” – odpowiada sięgając po Biblię, którą trzyma na kolanach.
Bezpieczni, osłonięci przed deszczem i wiatrem przez okna werandy obserwujemy burzę. Nadciąga czerwono -krwistym kowadłem. Gna przed sobą skłębione, czarne i poszarpane chmury. Jezioro zmusza do wrzenia. Swą mocą podrywa wodę. Pianą przybiela grzywy stromych fal. Czarne cienie chmur wbija w głębinę. Grozą gasi słońce. Wypiętrzonym w niebo zachłannym kowadłem wchłania jeziorną wilgoć, by po chwili pionowym kołowrotem wichrów przemienić ją w lodowe odłamki, i z pasją zrzucić strumieniami zmarzlin na jezioro. Bębni gradem po dachu plebani. Spadającym z nieba wichrem przeoruje powierzchnię wody pasmami białej piany. W górę unosi jęzory zawiesiny wodnej tworząc zaczątki wirujących pępowin tornad by po chwili w szalonej rotacji połączyć otchłań jeziora z opuszczającą się podstawą chmur. Błyskami, grzmotami, gradem i wyciem wiatru atakuje przycupniętą na brzegu wioskę. „Jak sens ma ten gniew Natury, składający się ze swoistego łańcucha burzliwych zdarzeń? Czy ten nieokiełznany wybuch żywiołów ma służyć oczyszczeniu, skrusze człowieczej? Jest karą? Kto tu zawinił i kto tu kogo i za co karze?” – pytam siebie. I nagle, czy to dla otuchy, czy też z pychy, w kościółku odzywają się dzwony zwołując wiernych na wieczorną mszę.
„Lepiej by było, żeby z mszą zaczekać jak skończy się burza. ” -mówię.
Ale księdza już na werandzie nie ma. Docieram do kościółka w strugach deszczu, w zgiełku piorunów, w scenerii rozgniewanego nieba co chwila rozdartego błyskawicami. Kierowany niezrozumiałym impulsem, zamiast wejść do przytulnego, skąpanego w świetle zapalonych świec wnętrza kościółka i w skupieniu i spokoju wysłuchać kazania proboszcza, omijam kościółek i idę dalej brzozową alejką w kierunku kaplicy Matki Boskiej.
Przysiadam nad wodą obok kamiennej figurki św. Jana Nepomucena. „Strzeż nas od nie sławy w życiu i wieczności”- czytam, nie wiedząc czemu na głos, słowa wyryte na postumencie. Nagle, czuję jak włosy na głowie stają mi dęba, i widzę jak figurka świętego pokrywa się siecią fioletowych iskierek. Obok mnie, w drzewo, uderza piorun. Błysk i grzmot zlewają się w jedność Olśnienia. Przestrzeń i czas rozrywają się. Wpadam w nicość. Odchodzę coraz dalej, i dalej. Opadam. Otacza mnie świecąca mgła, otula uczucie bezpieczeństwa.
Czuję delikatne, pełne matczynej miłości dotknięcie. Ze środka wirującej tęczowymi kolorami spirali wypływa jasna postać.
Wpatruje się we mnie z rozbawieniem. „Znam cię całą wieczność. Jestem Aniołem – przenika mnie myśl. „Jeszcze na ciebie nie czas. Otwórz oczy”
Widzę czarne chmury nisko i szybko przepływające nade mną. Kuleczki gradu biją po twarzy. Żyję! Leżę na trawie i chce mi się śmiać. Śmierć na ramieniu chichocze.
„Chciałeś spotkać Anioła?”
I cóż, spotkałeś. Uważaj na marzenia, uważaj na każdą wypowiedzianą myśl. Myśli się realizują często w nieprzewidywalny przez ludzi sposób. Dam ci przykład. Wmówiono wam, że pigułki z apteki leczą, ale istnieje dużo głębsze leczenie, nie za pomocą lekarstw. Gdybyś mógł wejść w kontakt z jednością życia, wtedy poczułbyś, że nic one nie znaczą. Są tylko drogim placebo.
Widzisz, są dwa rodzaje zdrowia. Zdrowie niskie, polega na tym, żeby mieć formę atlety; oraz zdrowie wysokie, oznaczające zintegrowanie z chorobą.
Czekałem na wyjaśnienie ale Śmierć kontynuowała w duchu swoje rozważania, i w pewnej chwili zapytała:
„Czy odkryłeś, kto umiera, kiedy się umiera?”
Otóż. Wszystko co się rodzi, umiera, wszystko, co umiera, się odradza. Pozostaje tylko Dusza, czysta świadomość, która nigdy się nie narodziła i jest poza czasem. Widzisz? Nie jestem negatywna. Mogę być Wielką Nauczycielką. W istocie, dzięki mnie ludzie zadają sobie zasadnicze pytania na temat życia. A jeśli dobrze się zastanowisz to właśnie ja was tu na Ziemię przywiodłam.
Wyciągnięty na ziemi, patrzę w niebo. Czarne chmury odeszły. Na tle błękitu przesuwają się lekkie chmury. Wybieram jedną, śledzę ją, utożsamiam się z nią. Szybko sam staję się tą chmurą i jak ona, bez ciężaru, bez myśli, bez emocji, bez pragnień, bez oporu, bez kierunku, pozwalam sobie płynąć po ogromnej powierzchni nieba. Nie ma tam ścieżek ani celu do osiągnięcia. Po prostu błądzenie, unoszenie się jak pusta chmura. I jak chmura zmieniam kształt, przyjmuję różne formy, potem się zacieram, dematerializuję, znikam. Chmury już nie ma. Mnie już nie ma. Pozostaje tylko świadomość – swobodna, bez związków – świadomość, która się rozprzestrzenia.
Nachyla się nade mną Proboszcz i pomaga wstać. W milczeniu dochodzimy do Plebanii. Częstuje mnie nalewką z wiśni. Już przebrani w suche ubrania siadamy przy stole. Proboszcz kładzie mi na talerzyk spory kawałek sękacza mówią zs śmiechem: ” Każdy sęk można na sękacz zamienić”.
Smaczny jest – mówię – i dodaję patrząc w oczy Proboszcza.
– Widziałem Anioła … ma ksiądz rację…On rodzi się i żyje w nas. Anioł mi to przekazał bez słów…..
Aby posiąść wszystko,
pragnij nic nie posiadać.
Aby stać się wszystkim,
pragnij być niczym.
Aby poznać wszystko,
pragnij wiedzy o niczym
z Tao Te Ching